30 marca 2011

W stronę białej plaży

Maroko, dzień 11


Poranek zapowiadał załamanie pogody, nad nami gromadziły się ciemne chmury, a przed nami do pokonania kolejne pasmo górskie, w końcu jednak wypogadza się. Do południa pokonujemy kolejne serpentyny, aby w wreszcie wyjechać na równinę. Krajobraz zmienia się z górskiego w typowo półpustynny, dookoła nas tylko piach i  kamienie. Droga staję się niekończącą prostą z lekkimi łukami. Przejeżdżamy kolejne kilometry. Robi się nieco monotonnie, w ciągu kilku godzin jazdy mijamy zaledwie dwa samochody.

Aby urozmaicić sobie trasę zjeżdżamy do sporego kanionu z oazą. Na dole niewinny piaseczek okazuje się zdradliwym fesz feszem. Znowu offroad ! Świeżak niefortunnie wywraca się. Łamię klamkę sprzęgła, zdrowo też się przy okazji poobijał. Szczęśliwie nic nie połamał, wyjmujemy apteczkę i narzędzia. Naprawy i odpoczynek zajmują ponad godzinę, obiad kolejną. Już wiemy, że dzisiaj nie dojedziemy do oceanu. Przed zachodem słońca docieramy do miasta Tata. Miejscowość robi na nas wrażenie lekko opustoszałej, robimy szybkie zakupy i jedziemy dalej. Dziś nocujemy na półpustyni.


Mizer

 dzień dwunasty wyprawy tutaj     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz