31 marca 2011

Biała plaża

Maroko, dzień 12
miasteczko przy granicy z Saharą Zachodnią
   Według naszych planów za dwa dni powinniśmy być z powrotem w  Tangerze, a do portu mamy 1000 km w linii prostej. Nastawiliśmy się na ocean i kropka, białej plaży sobie nie darujemy. Ponieważ najprostsze rozwiązania są najlepsze modernizujemy nasz plan i postanawiamy wydłużyć wyprawę o dwa dni. Ciągle jednak czasu jest niewiele i tak żeby zdążyć na czas musimy wybierać lepsze drogi i nieco przyśpieszyć.

   Zatrzymujemy się więc tylko kiedy to absolutnie konieczne: na łatanie dętki, poszukiwanie paliwa, zmianę przewodów paliwowych, itp. :). Robimy tego dnia niewiele zdjęć, wyjątkiem jest miasteczko położone u podnóża wielkiej góry. Ma ono niespotykany do tej pory murzyński charakter. Mamy też problem z paliwem, w kolejnych miasteczkach stację benzynowe są pozamykane, wszędzie stoją też ciężarówki.  Kowalowi w końcu udaję się kupić pięć litrów z kanistrów od jakiegoś chłopa, czyli mamy jakąś rezerwę.

   Na oparach benzyny docieramy do Guelmim, miasta położonego zaledwie 50 km od morza. Tankujemy do pełna i robimy zakupy na kolację. Droga nad morze jest cudowna,  gładki asfalt i cudowne zakręty, przez moment żałujemy, że nie mamy jakiegoś konkretnego ścigacza. W końcu zza pagórków wyłania się błękit oceanu, wreszcie dotarliśmy. Biała plaża to miejsce gdzie piaszczysta Sahara spotyka się z oceanem, jest wyjątkowo piękna.

Tu historia się rozdziela, dla mnie i Tomasza zaczął się prawdziwy fan, dla chłopaków na Tenerach prawdziwa rzeź. Znaczy się wszyscy mieli zabawę tylko każdy innego rodzaju. KTM wystrzeliły do przodu, dzięki mocy i nieco szerszym oponą zamykamy licznik. Co jakiś czas tylko koło zaczyna strasznie latać, ale to daje jeszcze więcej radości. Dopiero po jakimś czasie orientujemy się, że jesteśmy sami, reszty nie widać. Tomasz zawraca, a ja ustawiam kamerę. Po pół godziny ja również zawracam. Tenerki nie mogą się rozpędzić i prawie cały czas zamiast jechać mielą tylko piach. Kowal i Jurek są wykończenie i wściekli, nawet DR Mariusza jakoś się toczy! Nie będę się już więcej znęcał na Yamahami, dodam tylko że obóz rozbiliśmy trzy godziny później.

   W nocy obserwujemy jeszcze niesamowite przyrodnicze zjawisko. Na kilka sekund robi się jasno. Nad nam spada gwiazda. Naturalne fajerwerki ! Jeszcze przez dobre kilkanaście minut  wyraźnie widać ogon po meteorycie.  Fantastyczny widok.

 
codzienne czynności serwisowe, kolejna guma
i kontrola oleju
jechać, jechać, jechać !
Tenere chopper edition
Przydawała się każda pomoc.
obóz rozbijamy nieopodal Cape Draa
  Mizer

 dzień trzynasty wyprawy tutaj     

1 komentarz:

  1. Zapomniałeś dodać że KTM miały o 45 kilogramów lżej Ich kierowcy to chuchra :P Teresy miały 100 kilogramowych kierowców i więcej, tu ukłon w moją stronę.

    OdpowiedzUsuń