5 czerwca 2010

Tunezja 2010





 

tekst: Tomasz Wawer zdjęcia: Piotr Mizerski, Piotr  Kowalczyk, Jerzy  Dudek, Tomasz Wawer. 

Tunezja 2010 Piaski Sahary


Przełom  lutego i marca był dla nas w tym roku zdecydowanie inny niż zwykle.  Zamiast niecierpliwie czekać na wiosnę, razem z przyjaciółmi wybraliśmy  się na tunezyjską Saharę aby spróbować sił na piaskach pustyni

W stronę Afryki

  Wyruszamy we wtorek 16 lutego wieczorem. Nasz zaprzęg składa się z  samochodu dostawczego i przyczepy z czterema motocyklami. Już na  pierwszych kilometrach w Polsce pojawiają się pierwsze kłopoty,  mianowicie w naszym aucie wysiada ogrzewanie. Na zewnątrz jest -15, w  kabinie niewiele więcej, na szczęście w Czechach udaje się nam usunąć  awarię i już bez przygód, po 45 godzinach jazdy docieramy na Sycylię.
   Zostawiamy auto i przyczepę w Mesynie u Fulwio naszego znajomego  Włocha i dalej już na motocyklach kierujemy się w stronę Palermo, gdzie  czeka na nas prom. Jest cudownie. Właśnie rozpoczęliśmy sezon  motocyklowy, a jest dopiero połowa lutego. Wieczorem odprawiamy siebie i  motocykle i po godzinie jesteśmy już na promie. Po dziesięciu ciężkich  sztormowych godzinach spędzonych na promie docieramy do Tunezji.

Witaj Afryko!

  Podniecenia nie jest w stanie zagłuszyć nawet trwająca w  nieskończoność procedura celno-paszportowa. Po trzech godzinach użerania  się z celnikami i wypełniania bezsensownych karteczek wjeżdżamy do  Tunisu. Jest czwarta rano i bardzo zimno. Krążymy po opustoszałym  mieście w poszukiwaniu bankomatu i kantoru. W końcu w którymś z kolei  bankomacie udaje nam się wypłacić tunezyjskie dinary. Na wylotówce ze  stolicy zatrzymujemy się na pierwszą arabską kawę. Słońce powoli wstaje,  robi się cieplej, kawa zaczyna działać, a w nas jakby wstąpiła nowa  siła. Szczęśliwi i pobudzeni ruszamy na południe w kierunku gór Atlas.
Mijane pejzaże są dla nas zaskoczeniem. Niewielkie zielone pagórki  przypominają raczej Szkocję niż Afrykę. Z godziny na godzinę, widoki  zmieniają się na coraz bardziej surowe i pozbawione zieleni.
  Na jednym z postojów programuję trasę w nawigacji, aby prowadziła nas  po jak najgorszych drogach. Posunięcie to okazuje się strzałem w  dziesiątkę i w końcu możemy cieszyć się jazdą po dziurawych bardzo  urokliwych szutrowo-glinianych dróżkach. Jesteśmy tak podekscytowani, że  ze szczęścia aż krzyczymy. Rozpiera nas pozytywna energia, której tak  bardzo brakowało nam podczas zimowych dni bez motocykli. Mimo wszystko  po południu dopada nas zmęczenie. Daje o sobie znak bezsenna noc na  promie oraz słaba kondycja po 3 miesięcznej przerwie w jeżdżeniu.  Znajdujemy sobie miejsce na nocleg w pobliżu małego jeziorka z widokiem  na wysokie góry. W nocy temperatura spada prawie do zera, ale jesteśmy  na to przygotowani.

W stronę pustyni.

  Nazajutrz po rozgrzewającej kawie ruszamy dalej w kierunku  miejscowości Mathar. Krajobrazy powoli stają się coraz bardziej surowe.  Zielone porośnięte trawą wzgórza, zmieniają się w wyschnięte kamieniste  góry, gdzieniegdzie urozmaicone gajami oliwnymi i kaktusami. W ciągu  dnia robimy sobie przerwę w małej przydrożnej kawiarni, gdzie na  pożegnanie dostajemy w prezencie od właściciela całą zgrzewkę wody  mineralnej      
Twierdzi,  że jedziemy w stronę pustyni i woda na pewno nam się przyda. Korygujemy  jeszcze trasę, ponieważ chcemy zobaczyć zabytkowe berberyjskie miasto  wykute w skale w okolicach miejscowości Sened Gare. Jaskinie Berberów  wyglądają naprawdę okazale, zastanawiamy się nawet, czy nie zanocować  dziś w jednej z nich, ale rezygnujemy jednak i ruszamy dalej. Powoli  musimy się już rozglądać za noclegiem, gdyż zaczyna się ściemniać. Tym  razem znajdujemy idealne miejsce w gaju oliwnym. 

Górskie oazy

  Dzisiaj postanawiamy trochę przyśpieszyć i już asfaltowymi drogami  dojechać do Tamerzy - pierwszej górskiej oazy. Wygląda naprawdę okazale,  usytuowana jest w samym środku wzgórz fosforytowych i mocno kontrastuje  swoją zielenią z nagimi piaskowymi skałami. Zwiedzamy ruiny starego  miasteczka znajdującego się na skale, tuż nad gajem palmowym. Podobno  stąd pochodzą najlepsze daktyle w Tunezji. Niestety jest za wcześnie  żeby spróbować ich prosto z drzewa.
  Ruszamy dalej w kierunku Algierskiej granicy. Droga jest fantastyczna.  Ciągłe zakręty i serpentyny wijące się wzdłuż skalistego wąwozu robią  na nas niesamowite wrażenie. Nie możemy się zdecydować, czy zatrzymywać  się co chwilę na zdjęcia, czy po prostu cieszyć się jazdą. Wybieramy to  drugie, ale już po kilkunastu kilometrach góry nagle się kończą, a przed  nami ukazuje się półpustynia, ciągnąca się daleko po sam horyzont i  wyschnięte słone jezioro. Asfaltowa droga prowadzi groblą wzdłuż  jeziora, lecz my decydujemy się pojechać po jeziorze. Uczucie jest  niesamowite. Powierzchnia jeziora jest dość miękka, ale da się jechać.  Wyznaczamy kierunek do najbliższego miasta i jedziemy na azymut.
  Zabawa kończy się dość szybko, gdy wjeżdżamy w bardziej grząski  obszar. Efekt jest taki, że trzy motocykle ugrzęzły na dobre w słonym,  kleistym błocie. Przez kolejne trzydzieści minut próbujemy wyswobodzić  się z błota, po czym pokornie wracamy na asfalt. Motocykle i nasze  ubrania wyglądają strasznie. Są tak oklejone, że każdy waży co najmniej  dziesięć kilo więcej. Za pomocą patyków próbujemy pozbyć się tego syfu,  ale po chwili poddajemy się. W najbliższym mieście znajdujemy myjnie i  ku zdziwieniu pracowników spłukujemy błoto z motocykli i siebie. Robimy  duże zapasy paliwa i wody i kierujemy się nad wielkie słone jezioro  Szott. Po dzisiejszej nauczce postanawiamy objechać je dookoła od  zachodu w stronę prawdziwej pustyni wzdłuż granicy Algierskiej.

Pierwsza noc na pustyni. 

  Żegnamy się z asfaltem i wjeżdżamy na szutrowo-kamienistą dróżkę.  Ekscytacja rośnie, już nie możemy się doczekać, kiedy dojedziemy do  prawdziwej piaskowej pustyni. Droga jest dość trudna technicznie, więc  musimy jechać na stojąco. Ciągłe górki i dołki i duże kamienie, które  potrafią wybić kierownicę z rąk sprawiają, że co trzydzieści minut  robimy sobie postój na chwilę odpoczynku i ugaszenie pragnienia.  Krajobrazy wokół nas powoli się zmieniają. Małe pustynne krzaczki powoli  stają się coraz rzadsze i pojawiają się pierwsze małe wydmy. Nie  przyzwyczajeni do jazdy po grząskim piasku zliczamy pierwsze niegroźne  wywrotki. Zmęczenie daje się nam już mocno we znaki. Zbliżający się  zmierzch sprawia, że musimy przerwać jazdę i szukać noclegu. Zajmuje nam  to chwilę. Po prostu zjeżdżamy z drogi na kilka metrów i rozbijamy  namioty. Mimo zmęczenia długo siedzimy przy herbacie i rozmawiamy o  wyjeździe. Nie możemy wyjść z podziwu, że jeszcze kilka dni temu  odśnieżaliśmy co rano samochody i zmagaliśmy się z kilkunasto stopniowym  mrozem.

Witaj Saharo

  Rano pełni sił i zapału ruszamy do Douz, miasta, z którego prowadzi  szlak na Wielki Erg Wschodni, czyli prawdziwą Saharę. Robimy ostatnie  zapasy wody i
przez  wielkie słynne wrota pustyni wjeżdżamy na piaszczyste pustkowie. Po  wczorajszym treningu idzie nam całkiem sprawnie. Oczywiście tempo mamy  bardzo powolne, ale poruszamy się do przodu. Otaczający nas ze  wszystkich stron piach i małe wydmy sprawiają, że bardzo łatwo stracić  orientacje w terenie. Gdybyśmy nie mieli nawigacji, zapewne  pogubilibyśmy się i nie wiedzieli, gdzie jechać. Po kilkudziesięciu  kilometrach zmienia się krajobraz na bardziej kamienisty z wyraźnie  widoczną drogą ciągnącą się daleko po horyzont. Możemy trochę  przyspieszyć. Po chwili dostrzegam w oddali dużą wydmę stojącą samotnie.  Długo się nie zastanawiam i skręcam w jej kierunku. Pod kaskiem tłumią  się myśli, czy uda mi się wjechać. Jest dość duża ale nie odpuszczam. Na  pełnym gazie atakuję piaszczyste zbocze. Spod tylnego koła tryska  fontanna piask, ale nie tracę prędkości i wjeżdżam na sam szczyt. Jestem  tak szczęśliwy, że w napadzie euforii krzyczę. Macham do chłopaków,  żeby też spróbowali. Po chwili jesteśmy we czterech na górze. Zgodnie  stwierdzamy, że to jest to o czym już od dawna marzyliśmy.

Kawa na pustyni

  Po kolejnych kilkunastu kilometrach otoczenie znów się zmienia.  Kamienie powili znikają pod piaskiem, którego kolor jest ciemniejszy i  bardziej pomarańczowy niż ten, przez który jechaliśmy wcześniej. Robimy  sobie małą sesje zdjęciową na piasku i ruszamy dalej w kierunku oazy  Ksar Ghilane. W pewnym momencie w oddali widzę mały berberyjski namiot.  Podjeżdżamy bliżej i okazuje się, że jest to kawiarnia. Zamawiamy po  kawie i zimnej coli i odpoczywamy w cieniu namiotu. Od właściciela  dowiadujemy się jak oni to robią, że pośrodku pustyni możemy kupić zimne  napoje. Na migi tłumaczy nam, że zakopuje napoje w głębokich jamach w  ziemi i kiedy pojawiają się klienci wykopuje zimny napój. Genialne!  Smakuje cudownie.
  Do Ksar Ghilane mamy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów po pustyni.  Powoli robi się późno, więc niedługo będzie trzeba rozbić gdzieś  namioty. Z pomocą przychodzi nam właściciel kolejnej napotkanej  pustynnej kawiarni. Za niewielką opłatą proponuje nam nocleg w dużym  namiocie, kolację i rano śniadanie. Bez zastanowienia korzystamy z  oferty.
Kolejny dzień zaczynamy o świcie. Chcemy wyruszyć zanim temperatura  stanie się uciążliwa. Teren okazuje się jeszcze trudniejszy niż  wcześniej. Wydmy są małe, ale bardzo strome co skutkuje ciągłym  zakopywaniem motocykli i drastycznym spadkiem tempa. Przez trzy godziny  pokonujemy zaledwie kilkanaście kilometrów. Jesteśmy mocno zmęczeni, ale  mimo wszystko staramy się jechać dalej. Po dwóch kolejnych godzinach  walki z piaskiem na horyzoncie ukazuje się oaza Ksar Ghilane. Widok jest  dość surrealistyczny. Pośrodku pustyni rośnie las palm. Ostatkiem sił  wjeżdżamy do oazy, a tam coś, czego się nie spodziewaliśmy. Raj!  Restauracja, pole namiotowe i staw, w którym można się wykąpać. Od razu  wskakujemy do wody i moczymy się pół godziny. Cudowne uczucie. Mimo, że  nie jest jeszcze późno zostajemy tu do jutra.

Warowne Ksary

  Nazajutrz kierujemy się na wschód w stronę Tatuine, w okolicach  którego zwiedzamy ruiny zabytkowych spichlerzy. Największe wrażenie robi  na nas Ksar Outled Soltane. Świetnie zachowany jest wielką  atrakcją  turystyczną. Na szczęście jest zima, więc poza nami nie ma żadnych  turystów. Kolejnego dnia jedziemy do Ksaru Hadada, miejsca w którym  kręcono niektóre sceny z filmu Gwiezdne Wojny. Czas nas goni, więc  powoli kierujemy się w stronę Tunisu. Trasę rozkładamy sobie na dwa dni,  podczas których zwiedzamy wschodnie wybrzeże Tunezji.

Film z naszej wyprawy do Tunezji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz