Maroko, dzień 15
|
suk w Marakeszu |
Do Marakeszu docieramy późnym popołudniem. Na drogach jest totalny chaos, na dwu pasmowej jezdni równocześnie jeżdżą samochody, dwa skutery i jeszcze kilka rowerów. Mamy duży problem żeby przejść na drugą stronę ulicy! Znajdujemy przyzwoity hotel dwa kilometry od centrum w przyzwoitej cenie 150 wariatów za osobę. Zostawiamy motocykle i ruszamy na miasto. Tydzień wcześniej przez miasto przetoczyły się zamieszki, śladu jednak po nich nie widać. Tłum ludzi: Arabowie, Berberowie, Murzyni, Europejczycy, Japończycy, turyści i miejscowi są tu wszyscy. Prawdziwe wielokulturowe miasto, pełne eleganckich kawiarni i restauracji z kuchnią z całego świata, są nawet zachodnie fastfoody. Ponieważ od dwóch tygodni jemy w kółko to samo, to znaczy jajka i tajin, decydujemy się na jamajską knajpkę, dostajemy rewelacyjne i jedzenie i przy dźwiękach regge wreszcie możemy całkowicie się odprężyć :).
Następnego dnia ( czyli piętnastego ) mocno rozleniwieni idziemy na targ. Rozliczne ciasne uliczki i zaułki mają swój niepowtarzalny klimat. Główny plac Jemma el Fna jest pełen dziwnych osób, zaklinaczy węży, wędrownych dentystów i wszelkiej maści innych przebierańców. Trudno dostrzec co jest prawdziwym folklorem, a co tylko cepeliadą dla naiwnych turystów, pewną wskazówką może być najpopularniejszy tutaj zwrot " gutprajs". Wyjazd z miasta okazuję się prawdziwą masakrą, przejazd zajmuje nam dwie godziny. Kierujemy się już w stronę domu, dzisiaj znowu śpimy w oliwkach.
|
nasz luksusowy pokój |
|
widok z naszego hotelu, o poranku |
|
ten sympatyczny Pan całą noc pilnował naszych motocykli |
i cepeliada :)
Mizer
dzień szesnasty wyprawy tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz