27 października 2012

Powrót do domu - 16 godzin hardkoru

Wyprawa Kosmos 2012, dzień szesnasty i siedemnasty 
poranek, zimny i  deszczowy
      Rano ciągle pada, jest szaro i zimno. Ruszamy o dziewiątej, droga którą wczoraj jechaliśmy zamieniała się w mały błotny strumyk. Nasze kostki są już prawie łyse, jakoś się ześlizgujemy z powrotem na asfalt. Tam dziury są takie, że jedziemy nie więcej niż 50 km/h, przy większej prędkości Trampek mógłby się rozpaść (po Borżawie znowu miał trochę mniej śrubek). Drugim ograniczeniem jest zimno. Oczywiście pada.

     Pod wiaduktem spotykamy grupę motocyklistów (żonie jednego z nich sprzedałem Ducati), częstują nas kawą z maszynki. Chłopaki są na ciężkich enduro, dwie Afryki, GS 1150 i duży Ktm Adventre. Wczoraj byli na połoninie Równej, mają jeszcze trochę czasu, ale deszcz krzyżuje ich plany. Wzmocnieni ruszamy dalej.

    Dalsza jazda wygląda mniej więcej tak. Jedziemy przez godzinę z prędkością 50 - 60 km/h, następnie zatrzymujemy się w barze, żeby coś zjeść i napić się czegoś gorącego i znowu godzinka jazdy i przymusowy postój. Na granicy celniczka mówi nam, że niestety padać będzie przez najbliższy tydzień, więc nie mamy wyjścia. W Rzeszowie jesteśmy koło 19, robimy tu trochę dłuższy postój. Trzeba przygotować się na noc, zakładamy wszystko co mamy ,w moim wypadku jest to 6 warstw. Deszcz ciągle pada, widoczność jest prawie zerowa, i temperatura też spada.

     Gdzieś za Tarnobrzegiem, wreszcie przestaje padać, teraz przynajmniej widzimy drogę. Obaj mamy jeden słaby punkt - ręce. Rozwiązaniem jest kupno na stacji rękawiczek roboczych. Emil na wszystko zakłada jeszcze foliowe rękawice do tankowania. Ciągle jest zimno, ale da się jechać i jesteśmy już blisko domu. Za stacją w Radomiu, robimy ostatni postój, w moim KTM-ie dziwnie zaczyna działać sprzegło, na ostatnich kilometrach staram sie go nie używać.  Po 16 godzinach walki zimnem, wreszcie docieram do garażu.

     To już koniec wyprawy Kosmos 2012, jeżeli komuś mało zapraszam do czytania relacji "Bardzo zajebiście" na bezasfaltu.blogspot.com.

przez moment jakby trochę mniej padało, robię ostatnie zdjęcie na wyprawie

16 godzin później KTM jest już w moim garażu, sweet home !
Mizer

p.s.

Specjalne podziękowania dla wszystkich ludzi, którzy  pomagali nam wytyczać trasę i łatać nasze motoyckle.  W szczególności dla Kota z Kiszyniowa i Sani z Mikołajewa. Jeszcze raz dzięki!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz